Współczucie – miękkie serce w twardym świecie
Współczucie nie zawsze jest tym, co myślimy. To nie tylko bycie „dobrym człowiekiem”, nie tylko współodczuwanie bólu innych. W rzeczywistości współczucie często zaczyna się tam, gdzie kończą się słowa. Tam, gdzie nie wiemy, co powiedzieć. Tam, gdzie jesteśmy bezradni wobec czyjegoś cierpienia – albo własnego...
3/26/20257 min read


Dla mnie współczucie zawsze miało wiele twarzy.
Bywało ciche i niepozorne. Bywało pełne łez. Czasem pojawiało się przez ekran laptopa – w głosie Ajahna Brahma, który swoim ciepłem, humorem i niesamowitą łagodnością potrafił mnie podnieść w najtrudniejszych momentach życia. Kiedy nie miałam siły, by być „duchowa” czy „świadoma”, widzieć własne mechanizmy obronne, traumy… On po prostu był. Nie oceniał. Nie próbował mnie naprawiać. Opowiadał historie o mnichach i herbatnikach, o złamanym sercu i pustelni, o tym, że wszystko przemija – nawet to, co wydaje się nie do przeżycia.
I właśnie wtedy czułam, czym jest prawdziwe współczucie. Od tego człowieka, który tysiące kilometrów ode mnie emanował prawdziwym współczuciem tak mocno, że czas i przestrzeń nie miały tu żadnego znaczenia.
Bo współczucie – jak mówi Ajahn Brahm – nie polega na tym, że mamy rozwiązać cudzy problem. Ono zaczyna się, kiedy zatrzymujemy się i naprawdę słuchamy. Kiedy przestajemy „pomagać” z poziomu ego, a zaczynamy być obecni z poziomu serca. Czasami wystarczy powiedzieć: „Rozumiem, że ci ciężko. I jestem tu.”
A czasem nie trzeba mówić nic.
Pema Chödrön – buddyjska nauczycielka – mówi o współczuciu z innej strony. Dla niej to praktyka odwagi. Współczucie nie zawsze jest miłe. Często jest niewygodne. To nie uczucie „bycia dobrą osobą”. To gotowość, by nie uciekać od bólu – ani swojego, ani cudzego. Pema pisze, że:
„Współczucie nie polega na tym, że czujesz się dobrze. To raczej zgoda na bycie obecnym z bólem – bez potrzeby jego naprawiania.”
Oboje – i Ajahn Brahm, i Pema – uczą mnie, że współczucie to praktyka serca. Ale nie naiwna. Mądra. Pokorna. Prawdziwa. I dojrzała. To nie emocjonalne „wchodzenie” w cierpienie innych, ale bycie z nimi bez ocen i bez rad. To powiedzenie: „Nie wiem, jak ci pomóc, ale jestem tu.” I to jest cholernie trudne. Bo konfrontuje nas naprawdę bardzo mocno z tym co w nas.
Ajahn Brahm mówi, że najlepsze, co możemy dać drugiemu człowiekowi, to łagodne spojrzenie bez oczekiwań. Pema dodaje, że współczucie zaczyna się od miękkiego miejsca w nas – tej delikatności, którą tak często próbujemy ukryć. Czy jak to mówiła moja niesamowicie mądra, ciepła i wspierająca terapeutka Ania - miękki brzuszek. Bo przecież trzeba być silnym, ogarniać, trzymać się. A jednak to właśnie ta wrażliwość jest bramą do współczucia.
Współczucie wobec innych nie będzie pełne, jeśli nie obejmiemy również siebie. Ajahn Brahm mówi: „Bądź dla siebie dobry. Traktuj siebie jak swojego najlepszego przyjaciela.” A Pema uczy, że dopiero gdy zaczniemy naprawdę współczuć sobie – w chwilach zagubienia, słabości, złości – stajemy się gotowi, by współodczuwać z innymi.
Nie chodzi o to, by zawsze być spokojnym i uważnym. Życie bywa trudne. I właśnie dlatego współczucie jest tak ważne. Bo daje przestrzeń. Bo przypomina, że nie jesteśmy sami. Bo przychodzi – czasem przez ekran, czasem przez uścisk, czasem w ciszy – i mówi: „Jestem tu. I nic nie musisz udawać.”
To nie są wielkie słowa. To małe akty obecności. Małe gesty czułości. To to, co robimy, gdy nikt nie patrzy. Gdy ktoś płacze, a my po prostu siedzimy obok. Gdy sami się łamiemy – i mówimy sobie w ciszy serca: „To w porządku.”
W świecie pełnym bodźców, osądów i oczekiwań, współczucie jest rewolucją. Ale nie tą głośną. Tą cichą. Rewolucją miękkiego serca, które nie zamyka się nawet wtedy, gdy wszystko boli.
Duchowa natura współczucia
W tradycji buddyjskiej współczucie (karuṇā) to jeden z czterech tzw. „nieograniczonych stanów serca” – obok miłującej dobroci (mettā), radości współodczuwającej (muditā) i spokoju (upekkhā). Budda nauczał, że współczucie to naturalna reakcja przebudzonego umysłu na cierpienie świata. Ale nie chodzi tu o litość czy emocjonalne przywiązanie. Chodzi o świadomą obecność wobec bólu, z intencją ulżenia temu cierpieniu, bez potrzeby jego naprawiania.
Dalajlama przypomina, że współczucie nie ma religii – jest uniwersalne. Jest naturalnym językiem serca każdego człowieka, który nauczył się widzieć w drugim siebie. W swojej książce napisanej razem z arcybiskupem Desmondem Tutu, „Księga radości”, mówi: „Jeśli możesz, pomagaj. Jeśli nie możesz – przynajmniej nie krzywdź.”
Dla Dalajlamy współczucie to również fundament prawdziwej radości. Nie tej powierzchownej, ulotnej, ale głębokiej – rodzącej się z połączenia z innymi. Gdy kierujemy uwagę ku dobru innych, nasze serce zaczyna oddychać swobodniej.
Jeśli widzisz cierpienie w oczach drugiego, nie pytaj, kim on jest. Pytaj, jak możesz być obecnością, która nie ucieka.
W buddyzmie istnieje głęboko poruszająca droga serca – droga Bodhisattwy. Ścieżka tych, którzy rezygnują z osobistego oświecenia, by pomagać innym. To nie jest duchowe bohaterstwo ani poświęcenie z obowiązku. To wybór, by być obecnym w świecie cierpienia z otwartym sercem. Bez ucieczki. Bez wyniosłości. Z miłością.
Osoba krocząca tą drogą nie oddziela się od bólu świata. Zamiast odwracać wzrok, mówi: „Widzę cię. Jestem tutaj.” Nie dlatego, że ma gotowe rozwiązania, ale dlatego, że wie – sama obecność może być uzdrowieniem.
To współczucie nie jest emocjonalne ani sentymentalne. Jest mądre, głębokie, wytrwałe. Praktykowane również wtedy, gdy jesteśmy zmęczeni, rozczarowani, w chaosie codzienności. Współczucie, które obejmuje nie tylko innych, ale także siebie – swoje rany, swoje słabości, swoje ludzkie niedoskonałości.
Bodhisattwa współczuje wszystkim istotom, bez wyjątku. Nie tylko tym „dobrym” i „potrzebującym”, ale również tym trudnym, zamkniętym, zagubionym. Dlaczego? Bo widzi, że każda istota ma w sobie potencjał przebudzenia. I czasem to współczucie nie potrzebuje słów. Jest ciszą, która nie ucieka. Obecnością, która trwa. Światłem, które nie gaśnie, nawet jeśli nic nie widać. To nie jest ścieżka doskonałości. To ścieżka powrotu do serca. Do tej części w nas, która pamięta, że miłość nie musi być głośna, by była prawdziwa.
Współczucie nie jest natomiast jedynie domeną duchowości. Psychologia od lat potwierdza jego transformującą moc.
Współczucie, jest także rdzeniem współczesnej psychoterapii humanistycznej i integracyjnej. Wg Carla Rogersa i Paula Gilberta – jest ono nie tylko postawą, ale narzędziem transformacji.
Carl Rogers, twórca terapii skoncentrowanej na osobie, jako pierwszy tak wyraźnie podkreślił znaczenie bezwarunkowej akceptacji i empatycznego rozumienia w procesie uzdrawiania. Jego zdaniem to właśnie autentyczna obecność, pozbawiona oceniania, naprawiania czy kontrolowania, otwiera przestrzeń do tego, by człowiek mógł poczuć się bezpiecznie i zacząć wracać do siebie.
Rogers wierzył, że każdy z nas ma w sobie zdolność do uzdrowienia, jeśli tylko zostanie otoczony łagodnością, zrozumieniem i szczerością. Właśnie te jakości tworzą klimat współczucia – subtelny, ale niezwykle silny fundament relacji terapeutycznej.
Na tym fundamencie wyrósł również nowoczesny nurt psychoterapii – Compassion Focused Therapy (CFT), stworzony przez Paula Gilberta. Jego podejście koncentruje się na osobach, które zmagają się z nadmiernym samokrytycyzmem, poczuciem wstydu i wewnętrzną surowością. CFT uczy, jak – krok po kroku – budować w sobie łagodniejszy, czuły głos. Nie po to, by unikać bólu, ale by umieć być z nim z większą życzliwością.
Gilbert pisał, że nasze emocje są zarządzane przez trzy systemy: zagrożenia, popędu i ukojenia. Współczucie aktywuje ten ostatni – system ukojenia – odpowiedzialny za poczucie bezpieczeństwa, połączenia i spokoju. W praktyce oznacza to, że rozwijając współczucie wobec siebie, uczymy się wyciszać nadmiar lęku i krytyki, a zamiast tego tworzymy wewnętrzne środowisko uzdrowienia.
W terapii współczucia stosuje się proste, ale głębokie techniki: wizualizacje bezpiecznego miejsca, medytacje ciepła serca, pisanie listów współczujących do siebie. Wszystko po to, by powoli rozbrajać wewnętrznego sędziego i budować relację z samym sobą opartą na akceptacji i czułości.
Obaj – Rogers i Gilbert – choć działali w różnych czasach i kontekstach, wskazują, że głównym źródłem ukojenia jest współczujące serce. To ono tworzy przestrzeń, w której człowiek może zacząć znów czuć, ufać i powracać do siebie.
Współczucie to nie tylko duchowa postawa – to również realna zmiana w naszym mózgu. Badania neurobiologów, pokazują, że współczucie i empatia aktywują różne obszary mózgu.
Gdy współodczuwamy cierpienie innych, uruchamia się tzw. układ bólu – współczujemy, ale możemy też doświadczać przeciążenia, a nawet „zmęczenia empatycznego”. Natomiast gdy rozwijamy współczucie – czyli intencję ulżenia cierpieniu – aktywują się obszary mózgu odpowiedzialne za przyjemność, motywację i poczucie więzi.
W praktyce oznacza to, że czując współczucie – zaczynamy czuć się lepiej. Uspokajamy się, wzmacniamy odporność psychiczną, budujemy zdrowsze relacje.
Wyjątkowym przykładem jest Matthieu Ricard – buddyjski mnich i były neurobiolog. Jego mózg, badany podczas medytacji współczucia, wykazywał wyjątkową aktywność w obszarach związanych ze spokojem, życzliwością i radością. To pokazuje, że współczucie można trenować – tak jak mięśnie na siłowni– i że taka praktyka przynosi realne, pozytywne zmiany w naszym układzie nerwowym.
Współczucie nie osłabia. Wręcz przeciwnie – wzmacnia nas wewnętrznie, równoważy emocje, koi lęk i pogłębia poczucie sensu. To nie tylko akt serca, ale i uzdrawiający impuls dla całego organizmu.
Współczucie nie zmienia świata głośno. Ale zmienia wszystko po cichu.
Nie jest spektakularne. Nie krzyczy. Nie szuka poklasku. Ale gdy spotykasz kogoś, kto naprawdę współczuje – czujesz się widziana, słyszana, objęta. I to zostaje z tobą na zawsze.
Współczucie to łagodna rewolucja. W świecie, który uczy nas rywalizacji, ono przypomina o człowieczeństwie. O prostym byciu razem – w prawdzie, w bólu, w miłości.
Na koniec chciałabym Ci zaproponować medytację współczującego serca, praktykowaną w buddyzmie i jodze.
To medytacja, w której kierujemy współczucie do istot cierpiących. Można ją praktykować w ciszy lub jako wewnętrzną modlitwę.
Zamknij oczy i poczuj serce.
Przywołaj kogoś, kto cierpi – bliską osobę, albo grupę ludzi, zwierząt, naszą planetę
Powtarzaj w sobie:
„Obyś był/a wolny/a od cierpienia.
Obyś znalazł/a spokój.
Oby Twoje serce zaznało ukojenia.”Możesz wyobrażać sobie, jak Twoje serce otwiera się jak kwiat i wysyła kojące światło – nie z ego, ale z samej głębi istoty. Czasem możesz poczuć ból. Czasem łzy. To dobrze. Oznacza to, że Twoje serce nie jest zamknięte.
Z czasem możesz kierować współczucie również do siebie – do swojej części zranionej, przestraszonej, zmęczonej. I wtedy dzieje się coś bardzo subtelnego: uzdrawia się nie tylko ten, komu wysyłasz współczucie – ale również Ty sam/a.