Zmartwychwstanie bez fajerwerków. O cichym powrocie do życia. O ludziach takich jak my.
Nie każde zmartwychwstanie jest spektakularne. Wiele z nich dzieje się w ciszy — pomiędzy oddechami, w hektolitrach łez, w nieprzespanych nocach. Pomiędzy decyzjami: zostać czy odejść, czuć czy odpuścić czucie, by w ogóle przeżyć. Choć Święta Wielkanocne są dla wielu czasem radości, świętowania i symbolicznego odrodzenia — bo większość z nas wychowała się w wierze chrześcijańskiej, a mówiąc precyzyjnie: katolickiej — w której, w moim odczuciu, jest sporo spektakularnego dualizmu i duchowego haju… dla innych te Święta bywają czasem ciszy. Czasem pustki. Czasem bycia w rozpadzie. Czasem, w którym przypominamy sobie o utraconych osobach, niedokończonych projektach, zapomnianym celu. O sensie życia, którego często po prostu nie widzimy. Ja także znam to dobrze. Moje własne życie uczyło mnie zmartwychwstawania nie z nieba, ale z ziemi. Po ludzku. Boleśnie. Z podrapanymi kolanami, poobijaną. Ale na końcu — zmartwychwstającą.
4/20/20254 min read
Ciche dramaty, które dzieją się między zwykłymi sprawami
Nie każda tragedia wygląda jak w filmie. Nie każda ma dramatyczną muzykę w tle. Są takie, które dzieją się między poranną kawą a zmywaniem naczyń. Między odebraniem dzieci ze szkoły a kolejnym spotkaniem online. Między wiadomością „wszystko okej” a wewnętrznym krzykiem, którego nikt nie słyszy.
To dramaty ludzi takich jak my — którzy wstają, ogarniają życie, przywdziewają uśmiech, a wewnątrz czasem są już tylko zgliszcza. Ciało chodzi, dusza milczy.
To może być depresja, która z pozoru wygląda jak lenistwo. To może być ból po stracie, który nikt już nie pamięta, bo przecież „minęło wystarczająco dużo czasu”. To może być cisza w relacji, która powoli staje się samotnością. To może być zmęczenie, którego nie da się już odespać. Albo lęk, który wchodzi do każdej komórki ciała i nie chce wyjść.
Zmartwychwstanie jako aktywacja systemu ukojenia
W nurcie psychologii współczucia (Compassion Focused Therapy) prof. Paula Gilberta pojawia się pojęcie systemu ukojenia. To jeden z trzech systemów regulacji emocjonalnej obok systemu zagrożenia i systemu dążenia.
System ukojenia to stan, w którym ciało przestaje walczyć. Umysł nie musi analizować. Serce nie musi niczego udowadniać. To moment, w którym możesz po prostu być ze sobą – bez presji, bez przymusu naprawiania się, bez duchowego pośpiechu.
I to jest dla mnie prawdziwe zmartwychwstanie. Nie wtedy, gdy już wszystko naprawiłam, ale wtedy, gdy przestałam się siebie bać.
System ukojenia aktywuje się nie przez afirmacje ani duchowe uniesienia. Aktywuje się przez obecność. Przez oddech. Przez dotyk dłoni na sercu. Przez spojrzenie na siebie nie jako projekt do naprawy, ale jako żywego człowieka, który przetrwał więcej, niż ktokolwiek podejrzewa.
Przebudzenie świadomości współczującej — energia Chrystusowa ucieleśniona
Z perspektywy gnostycznej, można zadać pytanie: czy to przebudzenie świadomości współczującej, ta cicha obecność, to nie jest właśnie energia Chrystusowa. Nie ta kojarzona z religijnym rytuałem, ale ta żywa, pierwotna, bezpośrednia. Obecność, która nie osądza. Świadomość, która nie oddziela dobra od zła, tylko uznaje wszystko za część drogi.
W gnozie Chrystus nie jest zbawcą z zewnątrz, lecz iskrą obecności w nas. I to właśnie ta iskra prowadzi do gnozy: poznania, zintegrowania, powrotu. Do Pleromy — pełni. A współczująca świadomość to być może jedno z jej najczystszych wcieleń.
W ujęciu teozoficznym energia Chrystusowa to uniwersalna zasada miłości i światła, promień Boskiego Logosu, który manifestuje się w każdym, kto osiąga wewnętrzną harmonię i głębokie zjednoczenie z życiem. Nie należy do żadnej religii, lecz jest obecna wszędzie tam, gdzie pojawia się bezinteresowna troska, przebaczenie, mądrość serca.
Carl Gustav Jung postrzegał zmartwychwstanie jako wewnętrzny proces przemiany. Dla niego postać Chrystusa była archetypem Jaźni — pełni, która obejmuje zarówno światło, jak i cień. Zmartwychwstanie to moment, w którym świadomość przestaje wypierać własne „ciemne” aspekty i zaczyna je integrować. To, co wcześniej było odrzucone, może zostać przyjęte i przemienione. To alchemiczny proces. I właśnie to może być naszym wewnętrznym zmartwychwstaniem — nie ucieczką od bólu, ale przemienieniem bólu w złoto duszy.
Wielogłos duchowych ścieżek — jedno Serce
W chrześcijańskiej kontemplacji nazywamy to „ciemną nocą duszy” — nie po to, by ją przekroczyć, ale by przez nią przejść i odkryć w niej Obecność.
W buddyzmie — to współczująca obecność, która obejmuje każdą istotę, również siebie. W kabale — to światło Ein Sof, które powraca w naczyniach po rozbiciu. W gnozie — to przebudzenie światła Sofii, która schodzi w ciemność, by odnaleźć Prawdę.
Te wszystkie języki mówią o tym samym: zmartwychwstanie to nie powrót do starego życia. To narodzenie w nowym wymiarze bycia.
Nie chodzi o wielkie idee. Chodzi o to, że kiedy jesteś w najciemniejszym miejscu — i nagle pojawi się cień obecności, cień pokoju, cień współczucia — to jesteś już w drodze.
Zmartwychwstanie jako proces integracji, nie przemiany
Zmartwychwstanie nie musi być triumfem. Może być procesem integrowania tego, co się rozpadło. Może być decyzją, by nie budować siebie od nowa, ale wejść w siebie głębiej.
To nie droga do „wyższego ja”. To droga do rdzenia, do odczuwania, do miejsca, w którym nie musisz już niczego odgrywać. Jesteś.
Wewnętrzny świadek i powrót do ciała
Wewnętrzne zmartwychwstanie dokonuje się nie tylko w umyśle, ciele, ale w Tobie jako Całości. Przebudzenie świadomego świadka — tego, który nie ocenia, tylko widzi i czuje — umożliwia powrót do siebie. To z tego miejsca często pojawia się decyzja, by znów zamieszkać w swoim ciele.
To nie uniesienie. To wcielenie. To, co robię w swojej pracy — to nie tylko uzdrawianie emocji. To przywracanie obecności tam, gdzie kiedyś trzeba było się rozdzielić, by przeżyć. To powrót duszy do domu.
Może nie musisz dzisiaj zmartwychwstawać całkowicie. Może wystarczy, że pozwolisz sobie nie wiedzieć, dokąd idziesz, ale wciąż iść.
Jeśli upadłaś – nie musisz od razu wstawać. Możesz chwilę poleżeć. Oddychać. A potem... wrócisz. Może nie cała. Ale prawdziwa.
Bo to jest prawdziwe zmartwychwstanie. Bez fajerwerków. Z sercem. Z oddechem. Z byciem.
I to wystarczy.
I jeszcze jedno:
Nie musisz być dzisiaj mistyczką, uzdrowicielką, duchową wojowniczką ani alchemiczką. Możesz być kobietą, która robi rosół, która tęskni, która chce się położyć i popłakać. Możesz być człowiekiem, który się boi. Który nie wie. Który znowu próbuje od nowa.
Zmartwychwstanie to także: wypicie wody. Wyjście na balkon. Podrapanie psa za uchem. Zamknięcie oczu. Poczucie, że jeszcze tu jestem.
Bo może właśnie w tym najprostszym byciu zaczyna się największe misterium.
Pytania na dziś — w ten szczególny czas Wielkanocy:
Co we mnie chce dziś po prostu być — bez poprawiania, bez maski?
Gdzie potrzebuję dziś oddechu, nie odpowiedzi?
Jakie miejsce we mnie prosi dziś o obecność, nie rozwiązanie?
Czy potrafię dziś usiąść przy sobie z tą samą czułością, jaką dałabym ukochanej osobie?
Gdzie dziś — bardzo cicho, ledwo słyszalnie — zaczyna się moje własne zmartwychwstanie?
Z miłością. Z obecnością. Z łagodnością. Dla siebie.