Wszechświat jest mentalny. O częstotliwościach, rozsypce i prawdziwej integracji

„Wszechświat jest mentalny.” – tak brzmi pierwsze Prawo Hermetyzmu. Kiedyś wydawało mi się to abstrakcją. Dziś, słuchając o częstotliwościach, rezonansie i prawie przyciągania, czuję, że to nie jest tylko filozoficzna myśl, ale prawda, która opisuje zarówno Wszechświat, jak i moje własne życie. To nie jest magia. To naturalne prawo, które działa – w polu energii, w fizyce, w naszym ciele i w psychice.

8/24/20258 min read

white textile on white textile
white textile on white textile
Prawo Mentalizmu – starożytne słowa, współczesne znaczenie

Kybalion mówi: wszystko, co istnieje, rodzi się najpierw w Umyśle Źródła, czy też w świadomości Boga, Uniwersum, Życia.
Świat, który znamy, nie powstaje „na zewnątrz”, ale jest projekcją wewnętrznej myśli, idei, pierwotnego impulsu świadomości.

Można powiedzieć, że rzeczywistość jest informacją, a my jesteśmy zarówno jej odbiorcami, jak i twórcami.
Każda myśl, emocja, intencja – to fale, które nadajemy.
A to, na czym skupiasz uwagę, zaczyna nabierać kształtu i staje się doświadczeniem.

To prawo mówi więc, że świat nie jest czymś przypadkowym, chaotycznym, całkowicie niezależnym od ciebie.
On odpowiada na to, co niesiesz w sobie.
Nie w prostym sensie „pomyśl i masz”, ale w głębszym – to, kim jesteś wewnętrznie, tworzy pole, które przyciąga zewnętrzne okoliczności.

Dlatego hermetycy od wieków powtarzali, że poznanie siebie jest drogą do poznania Wszechświata.
Bo Wszechświat odbija cię jak zwierciadło.

Fizyka kwantowa i świadomość

Na poziomie cząstek elementarnych rzeczywistość nie jest twardą materią, którą można złapać w dłonie.
To, co widzimy jako stabilny świat, w swojej najgłębszej warstwie okazuje się falą prawdopodobieństwa – energią i informacją, która „zapada się” w konkretną formę dopiero w akcie obserwacji.

Max Planck, ojciec fizyki kwantowej, pisał:
„Postrzegam świadomość jako fundamentalną. Materia pochodzi od świadomości.”
Dla niego to nie atomy były ostatecznym budulcem rzeczywistości, ale świadomość, która nadaje im kształt.

Albert Einstein dodawał:
„Wszystko jest energią. Jeśli chcesz znaleźć tajemnice wszechświata, myśl w kategoriach energii, częstotliwości i wibracji.”
To zdanie wprost koresponduje z hermetycznym spojrzeniem – że każda myśl, emocja, intencja ma swoją falę i rezonans.

David Bohm, uczeń Einsteina, widział rzeczywistość jako wielki hologram – gdzie każda część zawiera w sobie odbicie całości.
To z kolei przypomina hermetyczną zasadę: „jak na górze, tak na dole; jak wewnątrz, tak na zewnątrz.”

Dziś fizyka mówi o polu kwantowym – o przestrzeni, w której wszystko jest ze sobą połączone i przenika się nawzajem.
Hermetycy nazywali to Umysłem Wszechświata.
Duchowość – Boskim Źródłem.
A psychologia – nieświadomością kolektywną.

Różne języki, ta sama prawda: świadomość i częstotliwość tworzą rzeczywistość.
I choć nauka wciąż bada to zjawisko, a hermetyzm wyraża je metaforycznie – obie perspektywy spotykają się w jednym punkcie: to, co nosimy w sobie, ma realny wpływ na to, co wydarza się w naszym życiu.

Częstotliwość – nie tylko myśl, ale całe ciało

W fizyce częstotliwość to tempo drgań fali – rytm, z jakim energia się porusza.
W człowieku częstotliwością nie jest tylko myśl, którą masz w głowie. To cały stan, jaki wnosisz w przestrzeń:
to rytm twojego oddechu, napięcie mięśni, emocje obecne w sercu, obrazy i słowa, które powtarza twój umysł,
energia, którą emanuje twoje ciało. Można powiedzieć, że każdy z nas jest jak instrument.
Kiedy jesteś w spokoju – twój oddech płynie miękko, ciało się rozluźnia, serce bije równo. Nadajesz wtedy fale, które współbrzmią z harmonią. I właśnie takie doświadczenia częściej przyciągasz – ludzi, sytuacje, okoliczności, które wzmacniają twój stan.

Kiedy natomiast żyjesz w chaosie – oddychasz płytko, ciało jest w napięciu, umysł pełen gonitwy. Wtedy twoje fale są poszarpane, rozproszone. I choć marzysz o spokoju, twoje pole szuka potwierdzenia chaosu – bo podobne stroi się z podobnym.

To nie jest kara. To nie jest nagroda.
To po prostu prawo rezonansu – prawo, które działa w muzyce, w falach dźwięku, w przyrodzie i w człowieku.

Dlatego tak ważne jest, by uczyć się stroić swoje ciało i emocje, a nie tylko myśli.
Bo jeśli w głowie powtarzasz afirmację o miłości, a w ciele wciąż gra napięcie i lęk – twoje fale nie są spójne.
A Wszechświat zawsze odpowiada na całość, nie na słowa.

Rozsypka – kiedy każdy kawałek gra swoją melodię

Kiedy jesteś w rozsypce, nie rezonujesz jako spójna całość.
Przypominasz orkiestrę, w której każdy instrument gra coś innego – bez dyrygenta, bez wspólnego rytmu.
Niektóre dźwięki są piękne, inne fałszują, jeszcze inne zagłuszają resztę.
Efekt? Chaos, którego słuchanie męczy, choć każdy pojedynczy instrument sam w sobie ma sens.

Tak samo dzieje się w nas. Składasz się z kawałków – i każdy z nich gra inną częstotliwość. Jeden kawałek tęskni za światłem i nowym życiem. Inny, w którym mieszka cień i stary ból, ściąga cię w dół. Jeszcze inny powtarza: „liczy się tylko to, co możesz zobaczyć i dotknąć.”

To dlatego możesz czuć się rozdarta, zmęczona, sfrustrowana. Bo nie jesteś jedną spójną melodią, ale zbiorem sprzecznych tonów.

Dopiero, gdy te kawałki zostaną zauważone i zintegrowane, zaczynasz naprawdę stroić się na częstotliwość życia, którego pragniesz. Integracja nie polega na tym, że któreś dźwięki „znikną” – lecz że zaczynają współbrzmieć. Tworzą harmonię.

Piszę o tym, bo sama to przeżyłam.
Byłam w rozsypce.
Jedna część mnie tęskniła za ciszą, inna krzyczała, że świat jest niebezpieczny, a jeszcze inna ufała tylko temu, co mierzalne i namacalne.
I dopiero, gdy zaczęłam codziennie siadać do ciała, oddychać, nazywać te głosy – wydarzyło się coś prostego: one nie zniknęły. Ale przestały się ze sobą siłować. Zaczęły się słuchać. Ale to był proces, długi. Czasem bolesny, chaotyczny, ale warty. Dziś mogę powiedzieć, ze warto było zrobić tą robotę. Potrzeba do tego wytrwałości, determinacji i często powrotów po powiedzeniu sobie tysięczny raz, że to bez sensu, że się nie da, że za trudno, że ile to może jeszcze trwać.

Ale w pewnym momencie częstotliwość mojego życia zaczęła przesuwać się – najpierw o milimetr, potem o kolejny.
A z tych milimetrów z czasem zrodziła się nowa jakość – spójność, której wcześniej nie znałam. Do tego procesu oprócz siebie, potrzebowałam ludzi, potrzebowałam tych którzy wskażą mi kierunek, pokażą gdzie coś nie gra. I owszem, pojawiły się osoby, które nie były pomocne, ale pojawiły się także takie, które pchnęły mnie dalej. Dziś sama to robię. Potrafię pomóc z empatią, ale także powiedzieć, kiedy pora zrobić krok dalej i wyjść poza strefę komfortu, ale w ramach mądrego i uważnego działania, tak żeby nie doprowadzać do retraumatyzacji.

Interferencja – nauka o chaosie i harmonii

Fizyka pokazuje, że fale nigdy nie istnieją w izolacji.
Kiedy spotykają się ze sobą, nakładają się i tworzą nowy wzór – to zjawisko nazywa się interferencją.

Jeśli fale są w zgodzie, powstaje wzmocnienie. Energia rośnie, dźwięk jest czysty i silny. Jeśli fale są w konflikcie, zaczynają się wygaszać. Powstaje szum, dysonans i chaos.

I dokładnie to samo dzieje się w człowieku.
Każdy kawałek w nas – nasze myśli, emocje, wspomnienia, części cienia i części światła – wysyła swoje fale.
Kiedy są rozproszone i w konflikcie, grają jak fale w destrukcyjnej interferencji. Czujemy to jako wewnętrzny bałagan: jednocześnie pragniemy bliskości i od niej uciekamy, chcemy zmiany, a zarazem boimy się jej. To właśnie ten „szum”, który sprawia, że życie traci klarowność i kierunek. Integracja nie polega na tym, by wyciszyć i uciszyć fale, które nam się nie podobają. Nie chodzi o wycięcie cienia, bólu czy lęku.
Prawdziwa zmiana dzieje się wtedy, gdy uczysz się zestrajania wszystkich fal – tak, aby zaczęły ze sobą współbrzmieć. Kiedy każdy kawałek dostaje miejsce i uwagę, napięcie znika, a z chaosu rodzi się nowy rytm.

To właśnie nazywamy koherencją – stanem spójności, w którym serce, ciało i umysł zaczynają nadawać jednym tonem. I wtedy życie staje się jak utwór muzyczny – nie idealnie równy, ale pełen harmonii.

Mindset – kiedy jest skuteczny, a kiedy nie wystarcza

Praca nad mindsetem jest bardzo skuteczna.
Może działać jak światło, które wpada przez szczelinę do ciemnego pokoju – nagle widać coś, czego wcześniej się nie dostrzegało.
Mindset potrafi otworzyć nowe perspektywy, przełamać ograniczające schematy, nadać kierunek zmianie.
Ale działa najlepiej wtedy, gdy w człowieku jest już pewna stabilność – kiedy instrument jest mniej więcej nastrojony i wystarczy lekka korekta, by wydobył piękny dźwięk. Jeśli jednak jesteś w totalnej rozsypce – mindset nie wystarczy. Bo owszem, on może „ustawić” jeden kawałek, ale setki innych pozostaną nietknięte, szczególnie te, które są zamrożone i poranione – wewnętrzne dziecko, zapisane w ciele traumy, wyparte emocje.
Wtedy próbujesz powtarzać afirmacje, starasz się myśleć pozytywnie, a jednocześnie w głębi wciąż słyszysz głosy sprzeciwu: „Nie zasługuję”, „To nie dla mnie”, „To niebezpieczne”.

To właśnie wtedy pojawia się frustracja: „Dlaczego to nie działa na mnie? Może coś ze mną jest nie tak?”
A prawda jest taka: to nie twoja wina. To nie znaczy, że jesteś zepsuty czy beznadziejny. To tylko znak, że potrzebujesz głębszej pracy – takiej, która obejmie całe twoje doświadczenie: umysł, ciało, emocje, cień, wewnętrzne dziecko. Bo mindset to jak zmiana stroju jednej struny. A prawdziwa transformacja dzieje się wtedy, gdy nastroisz cały instrument. Dopiero wtedy dźwięk jest spójny i czysty.

Dlatego w pracy holistycznej nie chodzi o to, by odrzucić mindset – przeciwnie, on jest cennym narzędziem.
Ale jego moc pojawia się naprawdę wtedy, gdy staje się częścią większej całości – gdy towarzyszy integracji, pracy z ciałem i emocjami, spotkaniu z tym, od czego uciekasz.
Bo tylko wtedy możesz odzyskać koherencję – stan, w którym wszystkie twoje kawałki grają razem, zamiast się zagłuszać.

Praca holistyczna i obecność drugiego człowieka

Najczęściej nie da się tego zrobić samemu. Nie dlatego, że jesteś słaby czy niewystarczający.
Ale dlatego, że każdy z nas ma swoje ślepe plamy – miejsca, których nie jesteśmy w stanie zobaczyć własnym okiem, bo żyjemy w nich od lat.
To tak, jakbyś próbował zobaczyć swoją twarz bez lustra – czujesz, że ona jest, możesz dotknąć, ale nie zobaczysz jej pełnego obrazu bez odbicia.

Dlatego potrzebujemy obecności drugiego człowieka.
Kogoś, kto stanie się takim lustrem – pomoże ci dostrzec to, co ukryte, i utrzyma bezpieczną przestrzeń, kiedy spotykasz się z tym, od czego dotąd uciekałeś.
Człowieka, który nie wystraszy się twojego cienia i nie odwróci wzroku, kiedy pokażesz swoje najgłębsze rany.

To właśnie w relacji – w obecności świadka – zamrożone kawałki mają szansę się poruszyć.
Trauma, która powstała w samotności, potrzebuje wspólnoty i obecności, by mogła się rozpuścić.

I nie ma znaczenia, czy będzie to moja obecność, czy innego przewodnika, terapeuty, nauczyciela.
Nie chodzi o to, by znaleźć „jedyną właściwą osobę”, ale by odnaleźć przestrzeń prawdziwą, całościową, w której nie pracujesz tylko nad jednym aspektem siebie, ale obejmujesz całość: ciało, emocje, myśli, duszę.

Bo dopiero wtedy naprawdę zaczynasz integrować swoje fale.
Dopiero wtedy chaos przestaje być twoim językiem, a twoje życie zaczyna nabierać spójności – rytmu, w którym czujesz się u siebie.

Mój głos, moja droga. Twój głos, twoja droga

Nie prowadzę z książki.
To, czym się dzielę, wypływa z mojego bardzo grubego doświadczenia – z rozsypki, którą znałam od środka, i z powolnego, czasem bolesnego, czasem niezwykle pięknego składania siebie na nowo.
Przeszłam przez miejsca ciemne, chaotyczne, zamrożone. Wiem, jak to jest nie wiedzieć, gdzie iść, jak to jest gubić się w sobie i w świecie.

I dlatego dziś mogę mówić z pewnością: nie wystarczy myśleć pozytywnie, jeśli w ciele wciąż grają nierozpoznane kawałki. Nie wystarczy powtarzać afirmacji, jeśli wewnętrzne dziecko płacze w ciszy, a zamrożone części ciągną cię w dół. Nie wystarczy „pracować głową”, jeśli ciało i emocje nadają zupełnie inne częstotliwości.

Wiem, że nie ma drogi na skróty. Ale wiem też, że milimetr po milimetrze, krok po kroku, oddech po oddechu – można zmieniać częstotliwość swojego życia. To nie dzieje się nagle, ale dzieje się naprawdę.

Dlatego moja praca nie polega na naprawianiu Cię. Nie jestem tutaj, by dać ci receptę ani gotowe formuły.
Jestem tutaj, by towarzyszyć ci w rozpoznawaniu siebie. Bo kiedy zaczynasz widzieć swoje kawałki, kiedy pozwalasz im współbrzmieć, rodzi się coś więcej niż „lepsza wersja ciebie”.
Rodzi się prawdziwa wersja ciebie. Bo nie jesteś tu po to, by się naprawić. Jesteś tu po to, by się rozpoznać.